Dyskryminowane ZOZ-y

Brak równouprawnienia szpitali to pokłosie ministerialnej interpretacji ustawy o zakładach zdrowotnych, dokonanej jeszcze przed 10 laty przez Marka Balickiego. W założeniach, zakaz ten miał chronić pacjentów przed drożyzną. Zasadą działania publicznej służby zdrowia jest bowiem nieodpłatność usług dla wszystkich ubezpieczonych. Założenie tyle szlachetne, co katastrofalne w skutkach.


Pozbawione możliwości zarabiania ZOZ-y, nie są w stanie zapewnić pacjentom odpowiedniego standardu usług w ramach kontraktu z NFZ. Doszliśmy do punktu, w którym szpitalne jedzenie jest gorszej jakości od więziennego, a na zabieg lub do specjalisty pacjenci czekają miesiącami. ZOZ-y liczą każdą złotówkę, a karetki nie zawsze wysyłane są do zgłoszeń. To brak należytego finansowania i wymuszone nim procedury leżą u podstaw tego typu patologii.


Publiczne szpitale muszą otrzymać możliwość zarabiania. Tylko poprawa ich kondycji finansowej zagwarantuje lepszą opiekę nad pacjentami obsługiwanymi w ramach kontraktu z NFZ.


Część prywatnych zakładów opieki zdrowotnej obawia się tego typu zmian, widząc w nich ryzyko zaistnienia nieuczciwej konkurencji. Publiczne szpitale nie są opodatkowane tak samo jak przedsiębiorstwa, a część środków na sprzęt czy remonty otrzymują np. od samorządów. - Prywatne kliniki muszą płacić za wszystko same. Dlatego ZOZ-y prowadzące działalność odpłatną mogłyby stać się dla prywatnych szpitali groźną konkurencją.


Oczywiście niuanse podatkowe wymagają doprecyzowania i wyjaśnienia. Pamiętajmy jednak o dwóch fundamentalnych kwestiach. Po pierwsze - to placówki publicznej służby zdrowia wykonują większość najbardziej skomplikowanych zabiegów oraz przyjmują większość niskorentownych pacjentów. Po drugie - chodzi o ludzkie zdrowie i życie. Maksymalizacja skuteczności służby zdrowia musi być zasadą nadrzędną. Powiedzmy „nie" dyskryminacji ZOZ-ów i dajmy szpitalom publicznym normalnie pracować.   


Jakub Czarzasty, prezes Ratalnie.com