Jerzy Skarżyński: Za parę lat w Polsce możliwy maratoński 20-tysięcznik


Niedawno rozpoczął Pan współpracę z firmą ASICS. Dlaczego „Guru Biegaczy” zgodził się zostać ambasadorem właśnie tej marki?

Mówią, że do tanga trzeba dwojga. W ubiegłym roku, podczas półmaratonu w Pile,  firma ASICS i ja, poczuliśmy te same wibracje. Mogę  powiedzieć, że ja do firmy ASICS nie przyszedłem, ja do niej wróciłem. W latach wyczynowego uprawiania sportu przez lata biegałem właśnie w ASICS-ach, które otrzymywałem – wtedy jeszcze na innych zasadach – podczas pięciokrotnych wyjazdów do Japonii.

Jaka będzie Pana rola jako ambasadora marki ASICS?

Przebiegłem dotąd ponad 150 tys. kilometrów, z tego największą część w ASICS-ach właśnie. To dowód na to, że biegając w dobrych butach nie grozi nam wózek inwalidzki – czego tak bardzo obawiała się moja mama – nawet jeżeli biega się głównie po twardych nawierzchniach, a to przecież domena maratończyków. Myślę, że biegając w ASICS-ach będę świadczył o tym, że to buty najwyższej jakości. Wiem też, że firma oferuje biegaczom wiele zróżnicowanych modeli – każdy znajdzie tam model dla siebie. Co ważne, sklepy oferujące buty tej marki zatrudniają fachowców od biegania, więc biegacz mało zorientowany zostanie tam po mistrzowsku obsłużony. Moją rolą jest doradzać i biegaczom, i obsłudze sklepów. Ponad 40 lat mojego biegania to kapitał, który się przyda.

Czy spodziewał się Pan wiele lat temu, że bieganie będzie w Polsce tak popularne? Jak Pan widzi rozwój tej dyscypliny w Polsce? Czy Pana zdaniem masowość uprawiania tego sportu przełoży się na liczbę zawodników uprawiających bieganie zawodowo?

Tak, spodziewałem się tego, bo byłem przekonany o tym, że moda na bieganie, która trafiła w latach 70. XX w. do Europy, prędzej czy później znajdzie podatny grunt także w Polsce. Kroczymy ścieżkami dawno przetartymi w USA i na Zachodzie, czyli… za kilka lat możliwy jest w naszym kraju maratoński 20-tysięcznik. Największym sukcesem tej mody jest jednak nie lawinowo rosnąca liczba maratończyków, ale ludzi biegających dla przyjemności, po zdrowie. To, że wielu z nich chce skosztować także maratonu świadczy bardzo dobrze zarówno o sile jego legendy, ale także o tym, iż tkwi w nas chęć udowodnienia - sobie i innym - że panujemy nad swoim organizmem. Czy z tego przybędzie wyczynowców? Myślę, że w tym przypadku ilość (biegaczy amatorów) wcale nie musi się przekładać w jakość (wyczynowców na wysokim poziomie sportowym), bo za tym muszą iść zmiany systemowe w polskim sporcie. Zawodowiec musi zarobić na życie, a silna konkurencja biegaczy z Afryki zniechęca do podejmowania ciężkiego (i drogiego!) treningu. Nie ma sponsora, bo nie ma wyniku, ale nie ma wyniku, bo nie ma sponsora - to błędne koło, które hamuje rozwój sportowy, nie tylko maratończyków.
   
RUNNING_MEN_007_A_LR.jpg

Specjalnie dla biegaczy firma ASICS stworzyła aplikację treningową MY ASICS, która ułatwia proces przygotowania do startów w zawodach. Również inne aplikacje na smartfony, jak Endomondo czy RunKeeper cieszą się coraz większą popularnością. Jak ocenia Pan te nowe gadżety? 

Podstawą rozwoju jest wiedza. Nie każdy ma taką, by samemu radzić sobie w treningu. Ale mamy przecież erę komputerów i Internetu. To nie to samo, co osobisty trener, ale z pomocą tych aplikacji można wyznaczać sobie cele sportowe, realizować zadania treningowe, by je osiągnąć, panować nad swoim treningiem. Lepsze to, niż zwykle mało skuteczne eksperymenty na własnym organizmie. 

Liczy się biegacz – sprzęt jest tylko narzędziem. Ale dzięki lepszym narzędziom trening można zrealizować w każdych warunkach: kiedyś nie było czołówek, więc bieganie po zmroku dla wielu było wykluczone, kiedyś nie było pulsometrów, więc nie było możliwości permanentnej kontroli jakości treningu, kiedyś nie było takich materiałów na odzież, więc nie było takiego komfortu, kiedyś były inne metody regeneracji, więc powrót do pełnej sprawności trwał dłużej, itd. Dzisiaj można zrobić więcej i łatwiej niż kiedyś – o ile znajdzie się chętny, by realizować trening. A to przecież biegacz jest najważniejszy. Cóż, jak wcześniej wspomniałem, trudno o sponsorów dla najbardziej utalentowanych, więc wielu potencjalnych mistrzów pozostanie na zawsze tylko amatorami. Mimo kosmicznych technologii dostępnych niemal dla każdego. 

Jest Pan biegaczem od 40 lat, nie jest Pan jednak tylko sportowcem. Jest Pan również autorem książek i trenerem. Co sprawiło, że zaczął Pan trenować innych? Czy większą satysfakcję czerpie Pan ze swoich osiągnięć sportowych, czy też obserwowanie jak pod Pana wpływem coraz więcej biegaczy systematycznie się rozwija?

Moje wyczynowe rekordy, to oczywiście melodia przeszłości. Dopiero dzisiaj jednak – z perspektywy prawie 30 lat od rekordowych biegów – mam świadomość tego, jak dobrym byłem wtedy zawodnikiem. Bo moje 2:11:42 w maratonie czy 28:33,26 na 10000 m – to wyniki, które ciągle zrobią wrażenie na każdym, nawet na obecnych reprezentantach. Wtedy tak tego nie czułem. Mam też frajdę, że mimo upływu lat, już w kategoriach weterana – dzisiaj 57-letniego – wcale nie heroicznym wysiłkiem, ale mądrym treningiem, ciągle potrafię być w gronie najlepszych biegaczy Europy. Nie robię tego po to, bo za mało miałem wyczynowych medali, ale po to, by udowodnić innym (ale i sobie), że moja droga biegowego rozwoju nadal jest skuteczna. Opisuję ją w moich książkach, a nazwałem metodą Skarżyńskiego. Cieszę się teraz z maili, które otrzymuję od zawodników realizujących swoje biegowe marzenia z pomocą moich planów. Kto mi zarzuci, że moja metoda się zestarzała? 

Jest Pan znany jako zwolennik powolnego budowania formy. Taki trening przede wszystkim wymaga cierpliwości. Czy w bieganiu jest jakaś „droga na skróty”?

Nie w metodzie Skarżyńskiego. U mnie droga jest wprawdzie dłuższa, ale potem forma stabilniejsza. A i “kariera” dłuższa, bo unikam elementów nazbyt eksploatujących organizm. Trzeba cierpliwie “podkręcać śrubę” w taki sposób, aby się… gwint nie urwał. Mądrym treningiem można to zrealizować. W innych metodach można “na skróty” osiągnąć założone cele, ale często bywają one jednorazowymi pikami formy, zwykle niepowtarzalnymi. Było dobrze, jest źle – i nie wiadomo dlaczego. Wybór zawsze należy do biegacza.

> bieganie.pl > Sprzęt > Asics > Drużyna

Jerzy Skarżyński: Za parę lat w Polsce możliwy maratoński 20-tysięcznik

05-08-2013 ASICS Polska drukuj

Z Jerzym Skarżyńskim, byłym czołowym polskim maratończykiem i reprezentantem Polski, trenerem, działaczem sportowym oraz autorem popularnych książek o bieganiu rozmawiamy o obowiązkach ambasadora marki ASICS, o perspektywach rozwoju biegania w Polsce, biegowych gadżetach oraz mądrym treningu, który opisany jako „metoda Skarżyńskiego” wciąż prowadzi wielu biegaczy do sukcesów. 


Niedawno rozpoczął Pan współpracę z firmą ASICS. Dlaczego „Guru Biegaczy” zgodził się zostać ambasadorem właśnie tej marki?

Mówią, że do tanga trzeba dwojga. W ubiegłym roku, podczas półmaratonu w Pile,  firma ASICS i ja, poczuliśmy te same wibracje. Mogę  powiedzieć, że ja do firmy ASICS nie przyszedłem, ja do niej wróciłem. W latach wyczynowego uprawiania sportu przez lata biegałem właśnie w ASICS-ach, które otrzymywałem – wtedy jeszcze na innych zasadach – podczas pięciokrotnych wyjazdów do Japonii.

Jaka będzie Pana rola jako ambasadora marki ASICS?

Przebiegłem dotąd ponad 150 tys. kilometrów, z tego największą część w ASICS-ach właśnie. To dowód na to, że biegając w dobrych butach nie grozi nam wózek inwalidzki – czego tak bardzo obawiała się moja mama – nawet jeżeli biega się głównie po twardych nawierzchniach, a to przecież domena maratończyków. Myślę, że biegając w ASICS-ach będę świadczył o tym, że to buty najwyższej jakości. Wiem też, że firma oferuje biegaczom wiele zróżnicowanych modeli – każdy znajdzie tam model dla siebie. Co ważne, sklepy oferujące buty tej marki zatrudniają fachowców od biegania, więc biegacz mało zorientowany zostanie tam po mistrzowsku obsłużony. Moją rolą jest doradzać i biegaczom, i obsłudze sklepów. Ponad 40 lat mojego biegania to kapitał, który się przyda.

Czy spodziewał się Pan wiele lat temu, że bieganie będzie w Polsce tak popularne? Jak Pan widzi rozwój tej dyscypliny w Polsce? Czy Pana zdaniem masowość uprawiania tego sportu przełoży się na liczbę zawodników uprawiających bieganie zawodowo?

Tak, spodziewałem się tego, bo byłem przekonany o tym, że moda na bieganie, która trafiła w latach 70. XX w. do Europy, prędzej czy później znajdzie podatny grunt także w Polsce. Kroczymy ścieżkami dawno przetartymi w USA i na Zachodzie, czyli… za kilka lat możliwy jest w naszym kraju maratoński 20-tysięcznik. Największym sukcesem tej mody jest jednak nie lawinowo rosnąca liczba maratończyków, ale ludzi biegających dla przyjemności, po zdrowie. To, że wielu z nich chce skosztować także maratonu świadczy bardzo dobrze zarówno o sile jego legendy, ale także o tym, iż tkwi w nas chęć udowodnienia - sobie i innym - że panujemy nad swoim organizmem. Czy z tego przybędzie wyczynowców? Myślę, że w tym przypadku ilość (biegaczy amatorów) wcale nie musi się przekładać w jakość (wyczynowców na wysokim poziomie sportowym), bo za tym muszą iść zmiany systemowe w polskim sporcie. Zawodowiec musi zarobić na życie, a silna konkurencja biegaczy z Afryki zniechęca do podejmowania ciężkiego (i drogiego!) treningu. Nie ma sponsora, bo nie ma wyniku, ale nie ma wyniku, bo nie ma sponsora - to błędne koło, które hamuje rozwój sportowy, nie tylko maratończyków.
   
RUNNING_MEN_007_A_LR.jpg

Specjalnie dla biegaczy firma ASICS stworzyła aplikację treningową MY ASICS, która ułatwia proces przygotowania do startów w zawodach. Również inne aplikacje na smartfony, jak Endomondo czy RunKeeper cieszą się coraz większą popularnością. Jak ocenia Pan te nowe gadżety? 

Podstawą rozwoju jest wiedza. Nie każdy ma taką, by samemu radzić sobie w treningu. Ale mamy przecież erę komputerów i Internetu. To nie to samo, co osobisty trener, ale z pomocą tych aplikacji można wyznaczać sobie cele sportowe, realizować zadania treningowe, by je osiągnąć, panować nad swoim treningiem. Lepsze to, niż zwykle mało skuteczne eksperymenty na własnym organizmie. 

Liczy się biegacz – sprzęt jest tylko narzędziem. Ale dzięki lepszym narzędziom trening można zrealizować w każdych warunkach: kiedyś nie było czołówek, więc bieganie po zmroku dla wielu było wykluczone, kiedyś nie było pulsometrów, więc nie było możliwości permanentnej kontroli jakości treningu, kiedyś nie było takich materiałów na odzież, więc nie było takiego komfortu, kiedyś były inne metody regeneracji, więc powrót do pełnej sprawności trwał dłużej, itd. Dzisiaj można zrobić więcej i łatwiej niż kiedyś – o ile znajdzie się chętny, by realizować trening. A to przecież biegacz jest najważniejszy. Cóż, jak wcześniej wspomniałem, trudno o sponsorów dla najbardziej utalentowanych, więc wielu potencjalnych mistrzów pozostanie na zawsze tylko amatorami. Mimo kosmicznych technologii dostępnych niemal dla każdego. 

Jest Pan biegaczem od 40 lat, nie jest Pan jednak tylko sportowcem. Jest Pan również autorem książek i trenerem. Co sprawiło, że zaczął Pan trenować innych? Czy większą satysfakcję czerpie Pan ze swoich osiągnięć sportowych, czy też obserwowanie jak pod Pana wpływem coraz więcej biegaczy systematycznie się rozwija?

Moje wyczynowe rekordy, to oczywiście melodia przeszłości. Dopiero dzisiaj jednak – z perspektywy prawie 30 lat od rekordowych biegów – mam świadomość tego, jak dobrym byłem wtedy zawodnikiem. Bo moje 2:11:42 w maratonie czy 28:33,26 na 10000 m – to wyniki, które ciągle zrobią wrażenie na każdym, nawet na obecnych reprezentantach. Wtedy tak tego nie czułem. Mam też frajdę, że mimo upływu lat, już w kategoriach weterana – dzisiaj 57-letniego – wcale nie heroicznym wysiłkiem, ale mądrym treningiem, ciągle potrafię być w gronie najlepszych biegaczy Europy. Nie robię tego po to, bo za mało miałem wyczynowych medali, ale po to, by udowodnić innym (ale i sobie), że moja droga biegowego rozwoju nadal jest skuteczna. Opisuję ją w moich książkach, a nazwałem metodą Skarżyńskiego. Cieszę się teraz z maili, które otrzymuję od zawodników realizujących swoje biegowe marzenia z pomocą moich planów. Kto mi zarzuci, że moja metoda się zestarzała? 

Jest Pan znany jako zwolennik powolnego budowania formy. Taki trening przede wszystkim wymaga cierpliwości. Czy w bieganiu jest jakaś „droga na skróty”?

Nie w metodzie Skarżyńskiego. U mnie droga jest wprawdzie dłuższa, ale potem forma stabilniejsza. A i “kariera” dłuższa, bo unikam elementów nazbyt eksploatujących organizm. Trzeba cierpliwie “podkręcać śrubę” w taki sposób, aby się… gwint nie urwał. Mądrym treningiem można to zrealizować. W innych metodach można “na skróty” osiągnąć założone cele, ale często bywają one jednorazowymi pikami formy, zwykle niepowtarzalnymi. Było dobrze, jest źle – i nie wiadomo dlaczego. Wybór zawsze należy do biegacza.


Jak Pan ocenia nowy trend związany z bieganiem minimalistycznym? Czy Pana zdaniem bieganie w butach pozbawionych amortyzacji jest bezpieczne?

Biegałem zawsze w butach z systemami amortyzacji, mimo tego, że ważyłem jako wyczynowiec zaledwie ok. 63 kg (przy wzroście 177 cm). Stąd pewnie te 150 tys. przebiegniętych kilometrów bez poważniejszych kontuzji. Uważam bowiem, że lepiej dmuchać na zimne i zabezpieczyć nogi przed przeciążeniami, niż sparzyć się po jakimś czasie i leczyć u ortopedy. Szkoda czasu na leczenie. Buty minimalistyczne? Tak, ale tylko wtedy, gdy biega się po miękkim podłożu, do tego najwyżej 3 razy w tygodniu i to niezbyt dużo kilometrów, a waży się poniżej 75 kg. Gdy podłoże jest twarde, albo jest więcej treningów… lepiej dmuchać na zimne. To moja rada. 

Firma ASICS wspólnie z Poznań Maraton przygotowała konkurs, którego zwycięzca wystartuje w przyszłorocznym 38. Marathon de Paris. Czy w trakcie swojej długoletniej kariery startował Pan w Poznaniu i Paryżu? Może Pan podzielić się swoimi wrażeniami? Jakie korzyści dla biegacza płyną ze startu w takim maratonie, jak ten w Paryżu? 

W 1992 roku w Paryżu… zakończyłem swoje starty w maratonach. Tam – przy wieży Eiffel’a – powiedziałem sobie KONIEC z maratonami. Ale tam powiedziałem sobie też: muszę napisać książkę dla biegaczy! 10 lat trwało, zanim to drugie postanowienie zrealizowałem, ale – jak w metodzie Skarżyńskiego – cierpliwość popłaca! W końcu ją napisałem. Potem kolejne… W Poznaniu biegałem wielokrotnie na bieżni i w biegach ulicznych, ale nigdy nie w maratonie. Wszak pierwszy odbył się w 2000 roku, gdy ja zrezygnowałem już z biegania na tym dystansie. 

Dziękuję za rozmowę.
Marcin Dulnik