Polska na fali wznoszącej
Długo dochodził pan do siebie po ćwierćfinałowym horrorze z Chorwacją?
Wcale nie. Tak naprawdę oglądanie meczów naszej reprezentacji na tym etapie mistrzostw świata jest już czystą przyjemnością. Podstawowe zadanie w postaci awansu do ósemki zostało wykonane i dlatego byłem spokojniejszy w trakcie oglądania tego meczu. Emocje oczywiście były, ale olbrzymiego stresu nie czułem. Wszystko, co teraz robią chłopaki, to są już tzw. nadróbki – czyli coś, co w brydżu bardzo fajnie się zbiera.
To jak już tak na chłodno ocenia pan środowe spotkanie?
Chłopaki odnieśli wielki sukces. Widać, że z meczu na mecz grają coraz lepiej, a na dużej imprezie jest to bardzo istotne. Czasem zdarzało się, również u pań, że nieźle zaczynaliśmy turniej, a im dalej, tym było gorzej. W tym przypadku tendencja jest jednak właściwa, a to cechuje klasowe zespoły. Nam do tej pory rzadko to się zdarzało, ale teraz ma miejsce i trzeba się z tego cieszyć. Po przegranej z Niemcami, minimalnej wygranej z Argentyną i porażce z Danią można było trochę zwątpić w nasz zespół i sam osobiście nie wypieram się, że wątpiłem nawet w ten awans do ósemki. Jak się okazuje, kontuzje nie wytrąciły z rytmu polskiej drużyny. Kto śledził kulisy przygotowań, temu mogła wkraść się bojaźń o losy biało-czerwonych. Tymczasem z meczu na mecz nasza ekipa prezentuje się coraz lepiej, a mnie najbardziej zbudowało spotkanie ze Szwedami. To była tak naprawdę najważniejsza potyczka, zresztą mistrzostwa świata zaczynają się faktycznie dopiero od fazy pucharowej. System „przegrywający odpada” nie ma litości dla nikogo i dlatego tak bałem się o mecz ze Szwecją. Czułem, że jeśli przeskoczymy ten próg, będzie dobrze. Oglądanie spotkania z Chorwacją naprawdę było samą przyjemnością, bo poziom gry był ustabilizowany. I dlatego jestem też spokojniejszy o kolejne mecze naszych reprezentantów.
Wystawi pan jakieś imienne laurki?
W pierwszej kolejności skupiłbym się na tych, których nie wszyscy może zauważają. Jak choćby na Piotrku Chrapkowskim, który ma krótkie wejścia, ale w kluczowych momentach dawał naprawdę świetne zmiany za Karola Bieleckiego i Michała Jureckiego. Mimo stosunkowo niewielkiego jeszcze doświadczenia na wielkich imprezach, Piotrek rzucał dla nas naprawdę bardzo ważne bramki. Wygląda na to, że szykuje nam się zawodnik wysokiej klasy na ładnych kilka lat. Na szczególną wzmiankę zasługuje Sławek Szmal, bez którego nie byłoby ostatnich wygranych. On robił nam przewagę w bramce zarówno w meczu z Chorwatami, jak i ze Szwedami. Sławek musi grać co najmniej na 40-procentowej skuteczności, żebyśmy mogli wygrywać takie ważne spotkania. Warto też zauważyć, że mamy dwójkę obrotowych na najwyższym poziomie. Kamil Syprzak z Bartkiem Jureckim bardzo fajnie się uzupełniają i to jest nasz kolejny duży atut. Pochwały należą się jednak tak naprawdę każdemu zawodnikowi z osobna, bo żeby wygrywać takie mecze, jak w tym tygodniu, na każdej pozycji trzeba prezentować dobrą dyspozycję.
W półfinale nie będzie rewanżu z Niemcami za mecz fazy grupowej. Zagramy za to z Katarem, którego reprezentacja już osiągnęła historyczny sukces. Jest pan zaskoczony takim rozstrzygnięciem?
Reprezentacja Kataru to jest jakiś ewenement. Jak widać, stworzenie takiej efemerydy w oparciu o legię cudzoziemską, czasem się udaje, choć wiadomo, że całe przedsięwzięcie ma bardzo krótkie nogi. Przykład Kataru pokazuje, że nie tylko w sporcie klubowym, ale i reprezentacyjnym można stworzyć za pieniądze silny zespół. Szczerze mówiąc, dziwiłem się, że ten zespół już tyle dni wytrzymuje tempo mistrzostw, bo grający w nim zawodnicy nie należą przecież do najmłodszych. Okazuje się jednak, że Katarczycy grają dobrze, chociaż poza meczem z Niemcami nie mieli jakiegoś szczególnie wybitnego występu.
Jak wynika z notowań firmy bukmacherskiej Fortuna, minimalnym faworytem półfinału jest Polska. A pan jaki wynik przewiduje?
Ze statystycznego punktu widzenia powinniśmy przegrać to spotkanie, bo przecież ulegliśmy Niemcom, którzy później ulegli Katarowi. Na szczęście w sporcie tak to jednak nie działa. Jak już mówiłem, w końcu Katarczykom musi braknąć sił i werwy. Owszem, będą mieli doping publiczności i olbrzymią motywację – zwłaszcza finansową – ale to jednak nie wszystko. Tym bardziej że Polacy grają coraz lepiej. Teoretycznie zatem więcej faktów przemawia za nami, ale wiadomo jak się gra na mistrzostwach przeciwko gospodarzom…
No właśnie. Bardziej powinniśmy obawiać się zawodników rywali czy może sędziów, którzy już parę razy pomagali miejscowym na tym turnieju?
Skrajnej „chamówy” ze strony arbitrów na mistrzostwach świata być nie może. Jasne, można kilka razy gwizdnąć pod gospodarzy, ale takich jawnie niesprawiedliwych decyzji, jak się kiedyś zdarzały, już raczej bym się nie spodziewał. Poza tym, przy dużej różnicy między zespołami nawet sędziowie nie będą w stanie wiele zrobić. A jeżeli potrafimy wygrać ze Szwecją czterema bramkami, a z Chorwacją – dwoma, to horroru w piątek nie powinno być. Liczę, że nasi zawodnicy od początku wypracują sobie przewagę i zwyciężą różnicą czterech-pięciu trafień. Przy czym dużej liczby bramek raczej nie ma co oczekiwać.
Niezależnie od wyniku meczu z Katarem w weekend czeka nas mecz o medal. Na którego z potencjalnych rywali wolałby pan trafić?
Mimo wszystko, na „Trójkolorowych”. Różnica między Francją i Hiszpanią jest niewielka, ale obrońcy tytułu robią nieco lepsze wrażenie na tym turnieju i mogą być trudniejsi do ogrania.
Po takich fantastycznych meczach jak ze Szwedami i Chorwatami wyobraża pan sobie, że biało-czerwoni wrócą do kraju bez medalu?
Nie wyobrażam sobie czegoś takiego. Przed nami dwa mecze „medalowe”, z których trzeba wygrać chociaż jeden, aby stanąć na podium. Przy najczęściej stosowanym w sporcie założeniu „pięćdziesiąt na pięćdziesiąt” kalkulacja jest zatem prosta.
W ślad za sukcesem całego zespołu mogą pójść nagrody indywidualne. Który z podopiecznych Michaela Bieglera jest według pana najbliżej takiego wyróżnienia?
Sądzę, że całkiem realne szanse ma Michał Jurecki, o ile oczywiście w dwóch ostatnich meczach będzie równie skuteczny i ekspresyjny jak dotychczas. W podobnej sytuacji jest też Sławek Szmal. Początkowo liczyłem również na Bartka Jureckiego, ale ostatnio więcej gra Kamil Syprzak. Obaj są świetni, ale dzieląc czas gry między siebie, przebywają na boisku krócej od rywali z innych drużyn i nagrodę na pozycji obrotowego może dostać jakiś zawodnik, który był bardziej widoczny, bo występował w dłuższym wymiarze.